Od
2005 roku nieustannie maleje liczba uczących się w szkołach wyższych: z
rekordowego wyniku ponad 1 mln 953 tys. studiujących pozostało nieco
ponad 1 mln 291 tys. studentów w listopadzie 2016 roku (dane GUS). Gdy
dekadę temu liczba podejmujących naukę zaczęła spadać, przepowiadano
koniec szkół prywatnych, spodziewając się, że chętni wybiorą raczej
mniejsze wydatki i większy prestiż uczelni nawet kosztem własnego
zainteresowania daną dziedziną. Była to jednak połowiczna prawda – bo
utraceni studenci dzielą się niemal równo między szkoły wyższe publiczne
i prywatne (porównując liczby słuchaczy z lat 2005 i 2017). W
kontekście dysproporcji w ogólnej liczbie studentów między tymi typami
szkół, to zaskakująco duży cios dla oświaty państwowej.
Spadki
oczywiście spowodowały zamknięcie wielu uczelni niepublicznych, ale i
największe uniwersytety musiały zlikwidować najmniej popularne kierunki.
Czym więc studia płatne przyciągają chętnych, kiedy o wykształcenie
wyższe finansowane przez państwo coraz łatwiej?
Praktyka ponad teorią
Przyczyn
jest na pewno wiele. Niektórzy wybierają je ze względu na większą
elastyczność planu zajęć lub bardziej indywidualne podejście, inni z
uwagi na mniej teoretyczne, a bardziej praktyczne ukierunkowanie – i to
na pewno istotny argument. Nastawienie na doświadczenie jest bowiem
wymieniane również jako powód spadku zainteresowania podejmowaniem
studiów w ogóle, zwłaszcza, że dyplom szkoły wyższej nie stanowi już
gwarancji pracy. To właśnie tych niezdecydowanych do kontynuowania nauki
może przekonać podejście praktyczne. Dlatego zajęcia z doświadczonymi
specjalistami są bardziej pożądane niż z profesorami, specjalizującymi
się w teorii.
Nacisk
na praktyczny wymiar dydaktyki pokazują coraz częściej proponowane w
Polsce (a popularne już w Europie) studia w trybie nauka+praca.
Szczegóły różnią się w zależności od uczelni i pracodawcy, ale
podstawowa koncepcja jest taka sama: student dzieli swój czas mniej
więcej równo pomiędzy zajęcia akademickie i praktykę w firmie
partnerskiej. Pierwsze szkoły odważyły się wprowadzić ten model trzy
lata temu – były to Uniwersytet Opolski, Politechnika Poznańska,
Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa im. Jana Amosa Komeńskiego w Lesznie i
warszawska Akademia Leona Koźmińskiego. Od tamtej pory taki model powoli
popularyzuje się, najczęściej w obrębie kierunków
inżynieryjno-technicznych, jak logistyka, transport czy elektrotechnika,
ale idea stopniowo rozszerza się też na inne dziedziny.
Na przykładzie Krakowa
Kraków
to jedno z największych miast akademickich, a jednak dopiero od wiosny
tego roku pierwsi studenci rozpoczęli tutaj pracę w ramach nauki.
Uniwersytet Ekonomiczny zaoferował bowiem kierunek w języku angielskim
pod nazwą the future of global business services. Od października ruszą
kolejne dwie propozycje: praca socjalna na Uniwersytecie Papieskim Jana
Pawła II oraz finanse w korporacjach międzynarodowych (specjalność na
kierunku finanse i rachunkowość) w Wyższej Szkole Zarządzania i
Bankowości. Tylko ostatnia z wymienionych szkół oferuje w tym trybie
licencjat.
Dzięki
tej formie nauczania szkoły prywatne mają szansę zlikwidować kolejną
barierę, która obniża ich atrakcyjność w stosunku do oferty państwowej.
Jeśli czesne zatrudnionym studentom opłacą partnerzy biznesowi, uczelnie
mogą zaoferować naukę za darmo. Tak też zrobiły władze WSZiB.
– Kładziemy
nacisk na kształcenie praktyczne, bo zależy nam, żeby studenci od
początku zdobywali doświadczenie i umieli wykorzystać swoją wiedzę – mówi prof. Włodzimierz Roszczynialski, rektor WSZiB. – Dlatego
nasi wykładowcy to czynni zawodowo specjaliści w swoich dziedzinach i
stąd też decyzja o otwarciu takich studiów. Ich formuła pozwala na
zwolnienie studenta z opłat – czesne zapłaci zatrudniający go partner
kierunku.
Wszechstronne korzyści z kształcenia praktycznego
Coraz
więcej młodych czuje potrzebę zdobywania doświadczenia już w trakcie
nauki. Coraz częściej muszą też zarobić na swoje utrzymanie – według
badań Jobsquare w 2016 roku pracowało 60% studentów, a kolejne 15% pracy
szukało. W związku z tym można śmiało przypuszczać, że niezależnie od
chęci młodzi na bezpłatne trzymiesięczne staże po prostu nie mają czasu.
Studia programowo połączone z płatnymi praktykami są dla nich
rozwiązaniem idealnym.
Firmom
taka współpraca także przynosi korzyści. Pracodawcy często nie wymagają
już wykształcenia kierunkowego – jednak taką dodatkową wiedzę traktują
jako zaletę kandydata. W modelu nauka+praca mają nie tylko gwarancję
rozwoju swoich najmniej doświadczonych pracowników, ale i w pewnej
mierze wpływ na ten proces. Partner kierunku ma zazwyczaj możliwość
prowadzenia przedmiotu lub całego bloku zajęć specjalnościowych.
– Dla nas to duża wygoda – opowiada Tomasz Owsiak, przedstawiciel Jacobs Polska, firmy partnerskiej Wyższej Szkoły Zarządzania i Bankowości w Krakowie. – I
tak w pewnym zakresie musimy doszkalać nowych pracowników. Możliwość
prowadzenia zajęć ze studentami daje nam szansę na przygotowanie ich do
pracy u nas już w ramach studiów. Dzięki temu wiemy, że będą mieć
kompletną wiedzę, zgodną z naszymi potrzebami, oraz poznają specyfikę i
kulturę organizacyjną nowoczesnych międzynarodowych korporacji.
Co dalej ze szkolnictwem wyższym?
Wszystko
wskazuje na to, że model studiów nauka+praca ma duży potencjał
szybkiego rozwoju. Rozwiązuje bowiem problemy wielu grup: studenci nie
muszą kombinować, żeby pogodzić naukę z niekoniecznie związaną z nią
pracą, absolwenci wynoszą ze studiów wymaganą na rynku wiedzę
praktyczną, a pracodawcy nie mają trudności ze znalezieniem pracowników
umiejących wykorzystać zdobyte informacje w działaniu. Być może to
właśnie najlepsza recepta na bolączki polskiego szkolnictwa wyższego,
które budzi coraz mniejsze zainteresowanie wśród kandydatów.